W imieniu Obywatela – Odebrać władzę tym, którzy nie powinni jej sprawować

Jak to zrobić? Porozmawiamy o tym z Piotrem Tymochowiczem – specjalistą ds. wizerunku i marketingu politycznego.

– Porozmawiajmy na temat tego, co dzieje się na Podhalu, gdzie układ samorządowy jest w ścisłych powiązaniach z prokuraturą i z wymiarem sprawiedliwości.

– Ten problem nie dotyczy tylko Podhala, takie sygnały napływają z wielu rejonów Polski, np. ze Stalowej Woli, gdzie sędziowie i prokuratorzy świetnie współistnieją z władzami miasta, bezwzględnie niszcząc swoich konkurentów i przeciwników. Należy przyznać, że nie mamy pełnej demokracji, mamy pseudodemokrację z warunkami sprzyjającymi temu, by tego typu kliki się tworzyły. Niestety, system to umożliwia, dlatego, że ciągle – jeśli mówimy o partii rządzącej – mamy zarządzanie centralne. Pamiętam jak Donald Tusk, jak utworzyła się Platforma (jeszcze z Piskorskim i Olechowskim) obiecywał w jednym z pierwszych postulatów, że jako partia dadzą znacznie większą władzę samorządom, właśnie w takim geście poszanowania demokracji. Nic z tych rzeczy nie zrealizowano. Dodatkowym problemem w Polsce jest kasta uprzywilejowana, której nie dotknęła nigdy żadna lustracja, nie dotknęły szykany. To jest kasta sędziów, prokuratorów – i oni wydają się być nie do ruszenia.

– Doskonale znamy takie przypadki z naszego redakcyjnego podwórka.

Przez wiele lat intensywnie szkoliłem grupy prokuratorów – głównie młodych, aczkolwiek nie tylko. Szkoliłem także sędziów, którzy starali się wzbogacić swoją wiedzę na temat wywierania wpływu. Jedni i drudzy nie zawsze płacili za te szkolenia z własnej kieszeni, często były to szkolenia opłacane przez jakieś stowarzyszenia, związki. Wielokrotnie byłem przerażony nie tylko tym, jacy to są ludzie, ale jak dopasowali się do systemu. Przeciętny obywatel myśli, że prokurator wgłębia się w temat, analizuje każdy przypadek. Tak nie jest – tak jest może w jednym przypadku na tysiąc, na dziesięć tysięcy. W rzeczywistości ci ludzie chwalą się samochodami, lansują się, a jeśli w ogóle o czymś myślą, to wyłącznie o swojej karierze, zbierają punkty. Prokurator nie przyjmie sprawy, która jest dla niego niewygodna. To znaczy, prokurator będzie przyjmował tylko takie sprawy, dzięki którym może awansować, zapunktować. Jeżeli sprawa wydaje się być trudno wykrywalna, albo bardzo trudna do przeanalizowania – choć wydaje się być oczywista z punktu widzenia opinii społecznej, to prokurator odrzuci zarzuty, umorzy postępowanie, bądź po prostu oddali wniosek i w danej kwestii nie zostanie zrobione nic. Ja miałem wrażenie po tych szkoleniach, a przecież obcowałem z tymi ludźmi nie tylko podczas zajęć (często były to także wyjazdy integracyjno-szkoleniowe), że najmniej ważnym przedmiotem jest obywatel ze swoim nieszczęściem, ze swoim przypadkiem. Nikogo to nie interesuje. Przeciętny polski prokurator, którego chroni immunitet, jest świętą krową, jest zainteresowany swoją własną karierą, swoimi własnymi zarobkami i tym, żeby się piąć po szczeblach kariery jak najmocniej, jak najszybciej, natomiast w pogardzie ma obywateli.

– Czy masz na to jakiś pomysł, jak z tym skończyć? Lokalna społeczność doskonale widzi tego typu zachowania, ale nie ma pomysłu lub boi się z tym walczyć. Z tego co wiem, są też przedsiębiorcy, którzy przegrywają w przetargach pomimo złożenia lepszej oferty, bo przetargi są ustawione, a opozycja boi się nawet wystawiać swoich kontrkandydatów na fotel wójta czy burmistrza.

– To się nazywa „syndrom ukraiński”. Dlatego, że tam niewygodnych przeciwników więzi się w więzieniach, jak np. Julię Tymoszenko, psuje się im PR, wmawia się międzynarodowej opinii publicznej, że są uwikłani w jakieś kryminalne sprawy. Jest oczywiste, nawet dla samych Ukraińców – wielokrotnie z nimi rozmawiam na ten temat – że gdyby Julia Tymoszenko miała w tej chwili władzę, na tych samych zasadach Janukowycz powędrowałby do więzienia, dostałby wyrok śmierci. Coś na kształt tego „syndromu ukraińskiego” obserwujemy też w Polsce. Ci, którzy ośmielili się być kontrkandydatami, później  po prostu są niszczeni w różnych rejonach, w różnych środowiskach. Są traktowani nie jak konkurenci w demokratycznym państwie, tylko jak śmiertelni wrogowie, którzy zagrażają różnym nepotycznym związkom, różnym partykularnym interesom.

– Gdyby lokalni przedsiębiorcy chcieli wziąć sprawy w swoje ręce, gdyby postanowili przebudzić się do działania i uaktywnić drzemiący potencjał, to czy mogą liczyć na Twoją pomoc?

– Uważam, że to jest walka z wiatrakami w sensie globalnym i nie da się szybko nic zrobić, to jest kwestia wielu pokoleń. Na pewno można tworzyć wzorcowe regiony, wyłamać się z tego systemu niemocy, jednak musi być to powiązane ze zwiększeniem świadomości obywatelskiej. Ludzie powinni poczuć potrzebę wzięcia spraw w swoje własne ręce. Powinni poczuć, że oto właśnie jest sprzyjająca aura ku temu, by wreszcie odebrać władzę tym, którzy nie powinni jej sprawować. Oczywiście w sensie demokratycznym. Ludzie muszą przestać się bać, muszą uwierzyć, że wreszcie można z tym zrobić porządek. W mikroregionach jest to możliwe, dlatego uważam, że najbliższe wybory samorządowe wbrew pozorom będą bardzo ważnymi wyborami, będą przebiegać inaczej niż dotychczas, ponieważ zmienia się świadomość ludzi. Z jednej strony jest ogromna niechęć do polityków w ogóle, bo zawiedli oni społeczne nadzieje, z drugiej strony jest potrzeba skupiania się na tym, co jest najbliższe ciału, parafrazując znane powiedzenie. A najbliższa ciału jest nie Warszawa ze swoim sejmem, tylko struktury samorządów lokalnych. To jest coś, co decyduje de facto o życiu obywateli. W związku z tym te tendencje, żeby wziąć sprawy we własne ręce, będą coraz silniejsze.

– Czy pod patronatem naszej gazety, byłbyś  skłonny włączyć się w projekt wyzwolenia gnębionej lokalnej społeczności? Masz bardzo wysokie stawki za swoje usługi, ale też kierujesz się uniwersalnymi wartościami i jesteś wrażliwy na krzywdę ludzką.

– Z mojego punktu widzenia sprawa wygląda dosyć prosto. Od wielu lat skupiam się na tym, żeby działać na rynku banków i firm farmaceutycznych, a w trzeciej kolejności na rynku politycznym. Uczę ludzi biznesu i polityków jak być skutecznymi, jak sprzedawać produkty, jak sprzedawać siebie, jak oddziaływać na masy. Przyznam, że jest to nieco jałowe w tym sensie, że ciągle pracuję dla czyichś partykularnych interesów. Mam potrzebę działania trochę szerzej, na przykład w imieniu obywatela, który nie byłby w stanie wykupić takich szkoleń, a ewidentnie jest szykanowany czy gnębiony. Oczywiście nie zbawię całego świata, dlatego nie widzę sensu aby jeździć po całej Polsce i pomagać indywidualnym osobom – to niczego nie zmieni. Możemy zmienić natomiast jakiś mikroregion – choćby Podhale, pokazać ludziom, że nie muszą być bezsilni. Jakże to jest ciekawe samo w sobie, bo wtedy jest takie wrażenie, że stosujemy mocne metody wywierania wpływu dla dużej rzeszy ludzi i w dobrym celu.  To jest bardzo motywujące również dla mnie.

– Jako gazeta jesteśmy gotowi do akcji propagowania takiej wspólnej idei. Gdy tylko odpowiedni ludzie będą gotowi do rozmów, niezwłocznie przystąpimy do działania.

– Nie chcę się przedstawiać tylko jako filantrop, nie w tym rzecz. Jeśli nasze działania przełożą się na konkretny efekt, jeśli wprowadzimy małą rewolucję – nie bójmy się tego słowa – w mikroregionie i ludzie dostrzegą korzyści z tego płynące, to wtedy mam świadomość, że coś dobrego wspólnymi siłami zrobiliśmy. Uważam, że należy szukać punktów stycznych pomiędzy komercją, a robieniem rzeczy społecznie użytecznych, bo to tak na prawdę motywuje wszystkie strony.

Rozmawiał Paweł Znyk – Kurier Pieniński