Na spotkanie z Everestem

Nasza wyprawa na „Dach świata” zaczęła się krystalizować na pół roku przed wyjazdem (wiosną 2010 roku).  Od nieśmiałych marzeń, oglądania zdjęć i filmów z himalajskich ekspedycji przeszliśmy do konkretów: zarezerwowaliśmy bilety lotnicze i rozpoczęliśmy treningi kondycyjne, czyli bieganie, jazdę rowerem, chodzenie z ciężkim plecakiem i oczywiście wycieczki górskie. Latem i wczesną jesienią przedeptaliśmy szlaki Gorców, Beskidów, Tatr i tych najbliższych Pabianic Gór Świętokrzyskich,  byliśmy też widziani z plecakami w „Górach Dobrońskich”, na schodach 10-piętrowców w Pabianicach i w piramidzie zdrowia w Jaworkach.

„Jesienią góry są najszczersze…” mówią słowa popularnej piosenki turystycznej. Listopad- jeden z czterech miesięcy stabilnej pogody w Himalajach, nie zawiódł nas. Najwyższe góry świata- Himalaje, zwane krainą śniegu, zobaczyliśmy z okien samolotu już z odległości 100 km.  Lecąc na wysokości 4 km nad ziemią oglądaliśmy błyszczące  w słońcu ośnieżone szczyty, które wystawały ponad pułapem chmur. Wreszcie, po 36-godzinnej podróży z Warszawy przez Moskwę, New Delhi-stolicę Indii i Kathmandu- stolicę Nepalu dotarliśmy do Lukli- górskiej osady, z której prowadzą szlaki w kierunku Everestu. Lotnisko w Lukli ma najkrótszy w świecie pas startowy a położone jest na wysokości 2800 m npm, czyli o 300 m wyżej niż szczyt Rysów.

Trecking rozpoczęliśmy od wędrówki doliną rzeki Dudh. Po drodze pokonywaliśmy liczne wiszące mosty, podziwialiśmy porośnięte sosną himalajską strome stoki gór i przyglądaliśmy się codziennym zajęciom mieszkańców mijanych wiosek. Droga, którą wędrowaliśmy to jedyny trakt łączący wioski ze światem, dostępny wyłącznie dla ruchu pieszego. Częstym widokiem są tu niewielkiego wzrostu tragarze dźwigający na plecach olbrzymie ładunki i równie mocno objuczone karawany jaków.

Drugiego dnia dotarliśmy do granicy Parku Narodowego Sagarmatha. Park utworzono w 1976 roku. Zajmuje powierzchnię 1127 km2. Na jego terenie znajdują się 3 spośród 14-u najwyższych szczytów ziemi: Mount Everest, Lhotse i Cho Oyu. Trzecią część Parku pokrywają lodowce a pozostałą różnorodne piętra roślinności. Kolejne dni wyprawy odkrywały przed nami liczne przyrodnicze atrakcje tego terenu.

Idąc wciąż w górę docieramy do miejsca, gdzie łączą się wody 2 rzek: Bhote i Dudh, a brzegi łączy kolejny wiszący most- most Hilarego. Stąd rozpoczynamy mozolne podejście na ponad 500-metrowe wzniesienie. Przytłaczają nas ciężkie plecaki, które mamy ze sobą. Trudy wspinaczki wynagradza nam przepiękny widok. Przed nami, niemal na wyciągnięcie ręki-  Mount Everest, zwany przez Nepalczyków Sagarmathą, czyli Boginią Matki Ziemi. Czuliśmy euforię, że nasze marzenie zobaczenia na własne oczy najwyższej góry świata spełniło się i pragnienie, by zobaczyć jeszcze więcej.

Pod koniec dnia docieramy do Namche Bazar- stolicy regionu Kumbu. To największa wioska Szerpów i miejsce urodzenia Szerpy Tenzinga Norgaya- pierwszego zdobywcy Everestu. Położona amfiteatralnie wioska zachwyca prostokącikami turkusowych dachów błyszczących wśród otaczających ją masywów Tamserku i Kongde Ri. Poniżej widać doliny rzek Dudh i Bhote. Niwelację terenu sięgającą 4 tysięcy metrów podkreśla piętrowa roślinność: od formacji drzewiastych w dole, po pustynię lodową na szczytach gór.

Kolejnego dnia robimy aklimatyzacyjną wycieczkę na punkt widokowy położony na wysokości około 4 tys metrów npm. Mijamy lasy rododendronowe i wyobrażamy sobie feerię barw i zapachów jakie muszą tu być wiosną, gdy rośliny kwitną. Nad rododendronami górują jodły himalajskie i, ku naszemu zaskoczeniu, brzozy. Uwagę przyciągają wielkie masywy gór: Amadablam i Tamserku, z których spływają liczne lodowce. Tamserku, w tłumaczeniu „Końskie Siodło”, wznosi się na wysokość 6608 m. Góra Amadablam, w tłumaczeniu „Klejnot Matki”, osiąga 6856 m i jest nazywana Matką Nepalu. Pogoda nam wciąż dopisuje, gdy docieramy na miejsce. W słońcu lśnią szczyty Everestu, Lhotse i Nuptse. Na północy odsłania się widok na klasztor Tengboche i wioskę Phorste, przepięknie położone u podnóża wznoszącej się na 5761 m góry Kumbi Yulha. Po drodze mijamy liczne buddyjskie „proporce zwycięstwa”, „święte kopce”, stupy- czyli kopce lamajskie i ściany modlitewne. Zwiedzamy też pierwszy na naszej trasie buddyjski klasztor. Gdy w Namche Bazar mieszkańcom i licznym turystom przyświecały już światła latarni, ściany Tamserku długo jeszcze lśniły bielą w świetle zachodzącego słońca.

Kolejny dzień przywitał nas piękną pogodą i błyszczącymi śniegami lodowców na Kongde Ri. Wyruszając na północ w kierunku Tengboche długo jeszcze podziwialiśmy niepowtarzalny urok, jakby zawieszonej na półce skalnej, wioski Namche Bazar. Trawersując prawym zboczem doliny rzeki Dudh (na wysokości 3550 m) zostawiamy za sobą górujące nad Namcze Bazar masywy Tamserku i Kongde Ri. Przed nami rozpościerają się widoki na Amadablam, Lothse i Everest. Aby dojść do wioski Tengbocze, słynącej z najpiękniej usytuowanego klasztoru, musimy przekroczyć rzekę Dudh, po czym  wspinać się mozolnie 600 m w górę. Do Tengbocze dotarliśmy o zachodzie słońca. W buddyjskim klasztorze właśnie zaczynały się wieczorne modły. Urzekła nas ta sceneria i miejsce, które doskonale znaliśmy z opisów.

5 dzień trekkingu wprowadził nas w świat skalnych turni i lodowców. Wędrowaliśmy początkowo w górę rzeki Dudh, a później rzeki Lobuche, szeroką doliną między dwoma wielkimi masywami: Tabocze Pik (6367 m npm) i Amadablam (6851 m npm  ). Noc spędziliśmy w miejscowości Periche na wysokości 4250 m npm. Byliśmy w doskonałych nastrojach i w dobrej kondycji, ale z rozmysłem planowaliśmy następne dni tak, by ustrzec się choroby wysokościowej.

Rankiem,  bez ciężkich bagaży, wyruszyliśmy na aklimatyzacyjną  wycieczkę. Po raz pierwszy osiągnęliśmy wysokość 5 tys m npm. Wspięliśmy się na szczyt Nangar Tsang (5082 m npm) wznoszący się na północny-zachód od Periche. Przed nami górował Makalu- kolejny ośmiotysięcznik. Podziwialiśmy też lodowce licznie spływające z Amadablam. Prawie całkowity brak roślinności pozwalał bez przeszkód zachwycać się bogatą rzeźbą terenu. W drodze powrotnej do Periche towarzyszyły nam stada jaków pasących się na ubogich, wysokogórskich pastwiskach.

Następnego dnia, już z bagażami na plecach, wędrujemy rozległą doliną rzeki Lobuche do miejscowości Duhla. Tu decydujemy się na krótki odpoczynek i degustację miejscowego przysmaku- herbaty rododendronowej i herbaty limonowej z czosnkiem. Smakują wybornie. Tak zregenerowani wyruszyliśmy w kierunku przełęczy Tohla (4830 m) i dalej wzdłuż lodowca Kumbu do miejscowości Lobuche. Zimne schronisko na wysokości 4910 m. było naszą ostatnią bazą noclegową przed zdobyciem Kalapathar. Paweł z Robertem, mimo zmęczenia całodzienną wycieczką, wyszli jeszcze na krótki wieczorny rekonesans pod pobliską piramidę  Włoskiego Instytutu Badawczego.

 

Nie wszyscy dobrze znosili wysokość. Pojawiały się bóle głowy, brak snu, nudności i trudności z oddychaniem. Rankiem nasza grupa rozdzieliła się: Zygmunt i Paweł nie czując się dobrze zeszli w dół do Periche, do miejscowego szpitala. W tym samym czasie pozostała część grupy wyruszyła na najbliższe spotkanie z Everestem.

Szlak prowadzi wzdłuż lodowca Kumbu. Po krótkim odpoczynku w Gorak Ship ruszyliśmy na ostatni, i jakże  ciężki ze względu na dużą wysokość, etap treckingu. Szczyt Kalapathar zdobyliśmy o godzinie 12.10 czasu nepalskiego,  cz

yli 7.25 czasu polskiego. Wzruszenie ściskało nas za gardła. Widoki Everestu, Lothse, Nuptse i wznoszącej się najbliżej nas piramidalnej sylwetki Pumori (7125 m npm) zapierały dech w piersiach. Piękna pogoda pozwoliła wykonać sesję zdjęciową tej bajkowej scenerii. Romek i Kuba z dumą zamocowali flagę Pabianic na szczycie Kalapathar. Zmęczeni , ale szczęśliwi z osiągniętego celu wracaliśmy na nocleg do Lobuche, myśląc, że wszystkie trudności są już za nami. Przyszłość miała pokazać jak bardzo się myliliśmy. Powrót dostarczył każdemu z nas jeszcze wielu przeżyć i emocji, których nie przewidywaliśmy.